
Pomiędzy nocą a dniem, pomiędzy jawą a snem…
Category:kalendarz roku szkolnego,uczniowie
Jerzy Harasymowicz
W marcu nad ranem
Najlepiej jest zbudzić się w marcu nad ranem,
kiedy cieniutkie, czarne widełki sadu przez wiatry wygięte,
kiedy w niedalekim lasku śnieżyczki w najbielszych szatach
czekają na wschód słońca – by na tle czerwieni zmartwychwstać jak święte.
Z dachu, upite przez czarownice biedne polskie diabły w łapciach,
siedząc sztywno, zjeżdżają z łoskotem i znikają w ziemi.
W ogrodzie spoza zaspy uszy zajęcy widać jak ledwo otwarte wielkie nożyce.
Na oknie głowa kota, jak wielka furażerka, pilnie słucha, co dzieje się w sieni.
Jodły w mroku majaczą, ogrodu pilnują,
a z rynny jak z długiego starego buta, gdzie skąpiec chował pieniądze
sypią się bez przerwy monety czerniejącą dziurą,
bo na odwilży lodowy buta spód spękał, życie zakończył.
I rozpoznać już można góry niskie jak dach chatki, nad którym wrony,
jak sczerniałe ze starości poszycie, wirują przy lada wietrze.
I widać już, jak pod oknem, po bieli,
skaczą pierwsze zielone trawki, to tu, to tam, jak świerszcze.
Uczniowie z klas 6 po omówieniu wiersza Harasymowicza mieli za zadanie napisać opowiadania rozpoczynające się słowami: ” Oto zbudził się w marcu nad ranem i …”. Oprócz dialogu i opisu postaci musieli zastosować poetycki opis krajobrazu, co najmniej 2 porównania i metafory. Z tego zadania celująco się wywiązali.
Zapraszam do lektury ich prac!
Wiosenna przygoda, Agata Szewczuk
Oto zbudził się w marcu nad ranem i ,ziewając głośno, postanowił udać się do spiżarni, by coś zjeść. Nic dziwnego, spał chyba prawie 4 miesiące. Ale cóż to? Nie do wiary, spiżarnia była pusta! A przecież jeszcze kilka miesięcy temu załadował ją sam, całą po brzegi. Bartek podrapał się po włochatej głowie. Czy to możliwe, iż sam zjadł tę górę jedzenia przez sen? Już miał zrezygnowany wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszał dziwne dźwięki. Choć niedźwiadek miał bardzo dobry słuch, były takie cichutkie, iż młody niedźwiedź ledwo je słyszał i trudno mu było stwierdzić, co mogło wydawać te tajemnicze dźwięki. Bartek stwierdził, że trzeba koniecznie sprawdzić, co wydaje te odgłosy, więc udał się w ciasny kąt spiżarni, skąd dochodziły. Teraz stały się dużo wyraźniejsze i niedźwiedź mógł bez trudu odgadnąć, iż to było chrapanie. W kącie, gdzie się znajdował, znalazł niewielki otwór. Przycupnął przed dziurką i zapytał, czy ktoś tam jest. Wtedy usłyszał przenikliwe ziewnięcie i już po chwili z dziurki wyjrzała mała postać. Była wielkości kciuka Bartka. Miała aksamitne, śnieżnobiałe futerko, cztery różowe łapki oraz długi smukły ogonek. Na jej maleńkiej główce, tuż przy dużych uszach widniała różowa kokarda w niebieskie groszki.
-Mysz Marta!? – zawołał zaskoczony Bartek.. – Co ty u licha robisz w moim domu!?
-W twoim domu?! – powiedziała myszka – Chciałeś chyba powiedzieć w MOIM domu.
-To mój dom… A z resztą już nieważne – westchnął niedźwiedź. – Mam do ciebie pytanie.
-O co chodzi?
-Chciałem zapytać, czy to może ty zjadłaś całe moje zapasy ze spiżarni?
-Emmm, no…
-Przyznaj się, wiem, że to ty!
-A niby skąd? – powiedziała Marta. – Nie masz na to dowodów.
-A właśnie że mam – powiedział z zadowoleniem Bartek. – Każdy mieszkaniec naszego lasu wie, że jesteś zwykłą złodziejką, która tylko wykrada wszystkim jedzenie.
-Może tak, a może nie… – powiedziała lekceważąco mała postać.
-Przyznaj się, a może nie skieruję sprawy do sądu i nie wezwę naszej leśnej policji.
-No dobra, dobra – przyznała mysz ze skruchą. – Tak, to byłam ja…
-Dobrze, to umówmy się tak – powiedział niedźwiadek. – Ty pomożesz mi nazbierać jedzenia, a ja nie skieruję sprawy do sądu i nie wezwę policji.
– Dobrze – przytaknęła niezadowolona mysz. – Umowa stoi.
Bartek chciał jeszcze zapytać myszkę o kilka innych spraw, ale był głodny jak wilk i nie mógł o niczym myśleć. Mysz powiedziała, aby wyruszyć na poszukiwania jedzenia od razu, gdyż brzuch biednego niedźwiedzia tak dawał o sobie znak, że myślała, iż zaraz wybuchnie.
Ten marcowy poranek był cudowny. Na dworze słońce jeszcze do końca nie wzeszło, dlatego niebo było różowe niczym płatki kwitnących róż. Ptaki, które już od dawna nie spały, śpiewały radosne piosenki i latały wesoło pomiędzy konarami wysokich drzew. Zaspane zwierzęta przebudzone wiosenną bryzą wyglądały ze swoich dziupli, norek czy legowisk zakłopotane i oszołomione. Korony drzew, na których znów pojawiły się liście, kwiaty oraz owoce wyglądały jak zielony ocean, w którym pływa pełno kolorowych ryb. Wszędzie czuć było zapachy różnych kwiatów, które łączyły się w jedną wiosenną woń. Jednym słowem PIĘKNIE.
Niedźwiedź oraz niewielka myszka skierowali się do wyjścia z nory Bartka. Nie mogli się obijać, Bartek był chudy jak patyk, ponieważ od dawna nie jadł. Nie był już to ten sam wielki i masywny niedźwiedź, lecz chudy, słaby i wątły niedźwiadek.
Dwa zwierzaki szybko wzięły się do pracy. Marta zbierała tylko żołędzie i orzechy, ponieważ była za mała, żeby łapać ryby czy włazić na drzewa po miód tak jak młody niedźwiedź. Bartek i Marta tak ciężko pracowali, że już na wieczór spiżarnia była pełna po brzegi, a niedźwiedź mógł wreszcie się pożywić.
Choć to trochę nieprawdopodobne, Bartek i Marta się polubili, a niedźwiadek pozwolił małej myszce zamieszkać u siebie. Ciekawe, czy to będzie przyjaźń na zawsze…
W marcu nad ranem, Tristan Woch
Oto zbudził się w marcu nad ranem i przejrzał się w lustrze. Powoli wstał i rozciągnął się. Był to chłopiec. Nie za duży, nie za mały, taki w sam raz. Chłopiec ten nazywał się Kamil. Miał zielone oczy i białe jak śnieg zęby. Duże uszy podobne do elfich bardzo przykuwały uwagę przechodniów. Miał złote włosy, ale nie tylko czuprynę. Serce też miał złote. Gdy obudził się rano, spytał taty, jak to jest, że gdy wczoraj się obudził, świeciło piękne słońce, góry aż tryskały zielenią. Rzeka spływała wodospadami niczym skoczek na skoczni. Woda krystaliczna jak diamenty płynęła z prędkością światła. Ptasi chór śpiewał piękne utwory. Wszystko było takie szczęśliwe. A dzisiaj! Dzisiaj dookoła było biało. Drzew prawie wcale nie było widać. Skocznia została zamknięta. Rzeka zamarzła, a o ptakach nawet nie wspomnę.
-Wiesz Kamilku – zaczął tata – jesteś mądrym chłopcem. Czasem natura płata figle. Dziś może brak zieleni nie jest problemem. A gdybyś docenił biel, śnieg, taką pustkę i czystość. Może to jest piękne. Zobacz – tata wskazywał palcem na skaczącego za oknem królika – on lubi zimę, ale wiosnę też. Docenia obydwie rzeczy. Gdy wstanie w marcu nad ranem, powie: „ale jest pięknie”. Nieważne, czy jest zielono czy biało, ważne, że jest pięknie!
-Rozumiem, a czy ptaki nie mogą ćwierkać zimą, rzeka pływać? Czy śnieg nie może się podzielić trochę z zielenią? – Kamilek czuł, że odpowiedź na to pytanie nie będzie takie łatwe, jak się zdaje.
Tata pomyślał trochę i rzekł:
-Wyobraź sobie, że układasz puzzle. Koło ciebie inna dziewczynka robi to samo, tylko nie używa tych samych puzzli, co ty. Pytasz się jej, czy może się z tobą trochę powymieniać puzzlami. Część swojej układanki dasz jej, a ona zrobi tak samo ze swoim kawałkiem. Lecz twoje puzzle połączone z jej puzzlami nie utworzą obrazka, nie będą do siebie pasowały. Musisz w pełni ułożyć swoje puzle. Tak samo jest z wiosną i zimą.
-Dziękuję, tato – chłopiec był dumny z wypowiedzi taty, wiedział, że nie było to łatwe zadanie.
Wyszedł na dwór. Usiadł na ławce i patrzył na góry, śnieg, lód i króliki. Pomyślał sobie: „Jaka jutro będzie pogoda w marcu nad ranem?…”
MARCOWY PORANEK, Iza Foryt
Oto obudził się w marcu nad ranem i wyjrzał zamyślony przez otwarte, nieduże okno. Jego siwe już włosy uniosły się delikatnie przez wiosenny, rześki powiew wiosennego powietrza. Wyblakłe, zmęczone życiem oczy, błękitne jak zachmurzone niebo, rozejrzały się spokojnie po kolorowej okolicy. Ptaki za oknem przywitały radosnym śpiewem jego chudą, pomarszczoną, lecz wykrzywioną w uśmiechu twarz, ukazującą krzywe, nieco pożółkłe zęby mężczyzny. Niewielka, skulona postać obserwowała uważnie, jak słońce maluje barwnie niebo.
Czuł się jak brzydkie kaczątko wśród pięknych łabędzi, jednakże był szczęśliwy i nic nie mogło tego zmienić. Otaczający go sad przykryty został złotą szatą słońca. Drzewa delikatnie kołysały się niby w rytm śpiewu barwnych ptaków. Mężczyzna obserwował to z zafascynowaniem. Wszystko wydawało się tak magiczne, jakby za dotknięciem różdżki klątwa ciemnej i ponurej nocy zniknęła, przywracając spokój królestwu fantazji. Kolorowe motyle jak małe wróżki latały z kwiatu na kwiat, ciesząc się również wspaniałym momentem. Pobliskie wzgórze opalało się na chwilowym strumieniu światła. Niesamowite jak wszystko
nagle obudziło się z zimowego snu, by przywitać nowy dzień. Bezchmurne, udekorowane najróżniejszymi kolorami niebo otaczało jak magiczna kopuła cały sad i jego okolice. Starszy człowiek zasmucił się na myśl, że cała magia tego miejsca już za chwilę ukryje się, by powrócić następnego ranka. Jednak po chwili, gdy ujrzał miłego chłopca, pomagającemu mu weekendami w sadzie, od razu się rozweselił, ubrał się i wyszedł go powitać:
-Witaj, dziecko, spójrz uważnie na to, jakie piękno cię otacza i doceń je. Tak magiczne chwile nie zdarzają się często. Coś wspaniałego! – zaczął pogawędkę.
-Dzień dobry! Rzeczywiście, to wszystko jest wręcz niesamowite – odpowiedział chłopiec z zachwytem.
-Och! Kiedyś, gdy byłem młody, nie doceniałem tego wszystkiego. Teraz rozumiem, jak wiele straciłem. Ważne jest, by cieszyć się każdą chwilą. To doprowadzi cię do szczęścia – w mężczyznę uderzyły wspomnienia.
Konwersacja dwóch wspaniałych, jednak różniących się bardzo wiekiem przyjaciół trwała jeszcze kilka minut, po czym obaj zabrali się do ciężkiej pracy. Jednak nie mogli zapomnieć o tym czarodziejskim, marcowym poranku. Niestety, był on ostatnim tak niesamowitym porankiem tego przemiłego staruszka…
W marcu nad ranem, Szymon Kaczmarek
Oto zbudził się w marcu nad ranem w pokoju z niebieskimi ścianami, a w okolicach, a w oknach wisiały stare, brudne zasłony. Obudziły go strzały dobiegające z podwórza. Mieszkał w starej warszawskiej kamienicy. Wstając z łóżka, przeczesał swoje złociste loki, a że mieszkanie było ciemne, zapalił świeczkę, która stała na stole. Usiadł na krześle i czekał , aż strzały umilkną.
Wsłuchując się w stary zegar, który wybijał kolejne godziny, rozglądając się po pokoju, zauważył obraz przedstawiający wysokie i zaśnieżone góry, a wokół nich płynęła rzeka oplatająca je jak szal.
Dlaczego go nie zauważyłem? Na rzece był stary drewniany most, a na nim dwoje ludzi, którzy wpatrywali się na ten piękny krajobraz. Dlaczego nie mogę tam być, tylko tutaj w tym ciemnym pokoju, dlaczego? Wypowiadając te słowa, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, szedł kamienną dróżką prowadzącą do starego, drewnianego mostu. Sam nie mógł w to uwierzyć, przecierając oczy ze zdziwienia, zauważył ludzi tam stojących.
-Yyy, dzień dobry.
-Dzień dobry, młodzieńcze – spojrzeli na niego ze zdziwieniem, zwrócili uwagę na jego brudne, poniszczone ubranie.
-Co ty tu robisz?
-Sam nie wiem – odpowiedział, bo faktycznie tak było.
-Może to niegrzecznie, ale dlaczego jesteś tak ubrany?
Odgarniając nerwowo włosy, odpowiedział:
-Przecież jest wojna!
-Wojna?
-Tak, Niemcy są już w Warszawie.
-Biedny chłopcze, to może zostań z nami, zobacz, jak tu pięknie.
-Masz piękny kolor oczu, jak błękit nieba, a twoje włosy są lśniące jak promyki.
Naprawdę było pięknie, ten zapach świeżości, szum rzeki i te góry jak wysokie. Trudno było oczy oderwać. Ludzie byli bardzo mili i było mu bardzo przyjemnie.
Niestety, nie trwało to długo, nagle drzwi od jego mieszkania się otworzyły, otworzyło się również okno, a stare brudne zasłony powiewały przy wietrze. Do jego mieszkania weszli Niemcy. Wiatr, który powiewał, zgasił świeczkę, a jego, tak przystojnego młodego mężczyzny o włosach jak płomyki słońca i błękitnych oczach, zastrzelono. Nawet zegar zatrzymał się o godzinie 15:30…